Świadectwa
Świadectwo ma zawsze charakter indywidualny i mówi o indywidualnym spotkaniu człowieka z Bogiem. Trudno z nim dyskutować, bo dotyczy przeżyć konkretnej osoby w konkretnej sytuacji i czasie.
Jest też prawdą, że świadectwo stanowi zachętę dla innych i jest niejako obowiązkiem. Jeśli ktoś doznał łaski Bożej, to jest zaproszony by choć w taki sposób oddać chwałę i sprawiedliwość Panu Bogu. Może się ono stać dla kogoś początkiem, zachętą w drodze do wolności. Wiadomo, ze trudno jest mówić o trudnych rzeczach, ale właśnie Pan, który uwalnia serce ludzkie pobudza je do radości i wdzięczności, którą poprzez świadectwo można w pełni wyrazić.
Zatem, jeśli podczas modlitwy doznałeś cudu wolności i po czasami trwającej latami udręce odnalazłeś w Bogu pokój, to opowiedz o tym innym znękanym w życiu braciom i siostrom.
Marta, l.18
Uwolnienie
Jakie problemy z duchowością mogłaby mieć młoda, zdrowa dziewczyna, pochodząca z na ogół praktykującej rodziny, należąca od kilku lat do Ruchu Światło-Życie? Przede wszystkim poczucie odrzucenia ze strony rodziców, ich ciągłe kłótnie. Poczucie zapomnienia przez Boga, a to ze względu, jak mi się wydawało, na brak uczuć religijnych. Mówiłam do Boga: „Jestem ważna? Nie, musiało Ci się coś pomylić… A zresztą usłyszałam to gdzieś na kazaniu, czy spotkaniu oazowym, ale czy to jest prawda? Inni może tak, innych to dotyczy. Inni mają z Tobą niesamowitą relację i widzi się u nich, że z nimi jesteś. Ale ja? Musiało Ci się coś pomylić… Ważna? Może jestem gdzieś w środku Twojej listy oczekujących na cud, gdzieś tam w środku może jestem. Figuruję jako liczba i tak naprawdę nie wiesz jak mam na imię, może…”
Do modlitwy uwolnienia przygotowywałam się miesiąc czasu. Przeczytałam książkę Neala Lozano. Modliłam się codziennie, aby Bóg ukazał mi kłamstwa, grzechy, która są we mnie a także plan szatana dla mojego życia i prosiłam o to, aby to Boży plan się w nim wypełnił. W dzień modlitwy byłam u spowiedzi. Gdy siedziałam pod murami klasztoru, gdzie miała się odbyć, ogarnęły mnie wątpliwości. Chociaż wiedziałam, że w tym stanie, w którym tkwię nie mogę już dalej żyć, że nie chcę go i nie potrafię funkcjonować w nim normalnie, skoro ktoś pokazał mi, że mogę żyć lepiej, inaczej i doświadczać miłości Boga. W tym życiu czułam się martwa. Dzień przed krzyczałam do siebie, że jestem wszą. Tak, tak okropnie siebie traktowałam. Chciałam, aby Jezus mnie wskrzesił, ale zły przysyłał ten strach. Jaki był największy? Pewna wizja. Wyobrażałam sobie, jak wychodzę po modlitwie uwolnienia i kompletnie nic nie zmienia się w moim życiu, że lęk z którym przyszłam, że grzechy, których nie chcę i kłamstwa, w które niesłusznie uwierzyłam wcale nie znikną. Że będzie tak, jak za każdym razem, kiedy to kalectwo uczuć, a właściwie ich brak zawsze brało górę, że pójdę do kościoła i będę niemiłosiernie wyć, wyć jak zwierzę, nawet nie jak człowiek. Zostanę taka mała, taka sama i już bez żadnych szans na lepsze życie w łączności ze Stwórcą. Że nie przebije się przez tę aurę bezsensu i grzechu. To oczywiście było wierutne kłamstwo, ale wierutnie zagnieździło się w mojej głowie. Czy trudno mi było otworzyć się przed osobami, które były obecne na modlitwie? Znowu nie, aż tak bardzo. Były początkowo pewne opory, ale później zniknęły. Z niesamowitym opanowaniem opowiadałam o kolejnych rzeczach, które nie pozwalają mi być wolną. Relacje z rodzicami, rówieśnikami, klasą, z Bogiem, z innymi. Później im przebaczałam. Bogu też. Potem się nade mną modlono. Potem zapytano, czy coś czuję. I… powiedziałam, że nic. Później wróciliśmy do punktu wyjścia. Znów przebaczałam, zastanawialiśmy się, co jeszcze mnie więzi, znów się nade mną modlono i… znów nic. Czy zatem straszna wizja się wypełniła? Czy duch, który wmówił mi, że nic się tam nie stanie zwyciężył? Chwilami miałam wrażenie, że odtwarzam jakiś teatrzyk, że to nie jest prawdziwe, że znów założyłam maskę.
Od tamtej pory minęło dziesięć miesięcy. Miałam czas, aby przyjrzeć się sobie. Były chwile, kiedy na myśl o modlitwie uwolnienia odczuwałam pewien niesmak, zażenowanie. Zastanawiałam się jak z moim racjonalnym umysłem mogłam pójść i wypowiedzieć te „głupoty”, które całymi latami zalegały mi w głowie. Na szczęście minęły. Teraz wiem, że moja wiara jest przede wszystkim aktem woli. I to jest piękne. Świadomie zadecydowałam, że chcę iść za Chrystusem, kierować się chrześcijańską moralnością i bronić tego w moim życiu, bo to jedno warte zachodu. Moje życie i wiara z każdym dniem nabierają stabilizacji. Zmieniło się moje patrzenie na rzeczywistość. Pilnuję regularnej modlitwy, spowiedzi, Mszy św. Bóg poprzez różne rekolekcje, książki, innych ludzi daje mi siebie poznawać. Już nie jest mityczną postacią, którą traktuje się jak moralitet lub bajkę z morałem. Staje się obecny. Zaczyna istnieć. Kiełkuje we mnie.
Potrzebowałam czasu, aby zrozumieć, że nasz Bóg nie jest Bogiem akcji a procesu, że przychodzi tak delikatnie, subtelnie, prawie na palcach. I za to chwała Panu.
Newcastle West, styczeń 2019
Świadectwo z modlitwy uwolnienia
Mam na imię Krystyna. Wychowałam się w rodzinie katolickiej, z tatą, mamą i rodzeństwem. Byłam drugim dzieckiem, trochę nieśmiałym, zamkniętym w sobie ale i stanowczym, zdecydowanym. Często byłam porównywana do mojego taty, często słyszałam słowa ,,czysty tata", ,,jesteś taka, jak ojciec", niestety przeważnie w negatywnym kontekście. Moja osobowość oraz rożne czynniki zewnętrzne sprawiły, że raczej izolowałam się od ludzi. Jako nastolatka czas spędzałam przeważnie z książką w ręku niż w otoczeniu innych. Nie umiałam łatwo nawiązywać przyjaźni i żyłam w poczuciu osamotnienia. Wydawało mi się, że nie jestem lubiana, gdyż nie wiedziałam, za co można by mnie lubić.
Gdy w wieku 14 lat wzięłam udział w rekolekcjach a następnie stałam się członkiem wspólnoty modlitewnej rozpoczęła się moja wewnętrzna walka z poczuciem braku własnej wartości i odrzucenia. Często słyszałam słowa ,,Bóg Cie kocha", ,,jesteś Jego ukochanym dzieckiem", ,,nie musisz nic robić, aby zasłużyć na Jego miłość". Słyszałam je i bardzo pragnęłam aby one były prawdą, bym umiała w nie uwierzyć.
Przez kilka lat pozostawałam we wspólnocie, potem wyszłam za mąż, zostałam mamą. Minęło kilkanaście lat a moja walka, by przyjąć miłość Boga i uznać, że jestem wartościową osobą nadal trwała. Konsekwencje tej walki były widoczne w każdej przestrzeni mojego życia. Chociaż miałam znajomych, nie pozwalałam im naprawdę się poznać. Nigdy nie mówiłam o swoich głębokich pragnieniach ani obawach. Bardzo często podczas rozmów udowadniałam swoje racje. Nie umiałam przyjmować krytyki. Jako żona i matka chciałam decydować i mieć nad wszystkim kontrolę. Miałam jakby wewnętrzne pragnienie, by to co mówię, myślę i robię było przez innych akceptowane. Uznając moje argumenty, musieli tym samym uznać mnie za kogoś wyjątkowego i wartościowego.
To była moja obrona. Obrona przed odrzuceniem. Dostrzegałam wokół siebie obecność i działanie Boga, który jest dobry i na wiele sposobów pokazywał mi, jak bardzo mnie kocha. Jednocześnie miałam poczucie, jakby tej miłości było wciąż za mało, bym czuła sie naprawdę kochana. Doświadczałam takiego uczucia, jakby w moim sercu była ogromna dziura i dlatego, chociaż otrzymywałam, nadal czułam, że czegoś mi brakuje.
Podczas modlitwy o uwolnienie stanęłam w obecności Boga, który jest moim Ojcem. Stanęłam pod krzyżem Jezusa, który wyciągnął ramiona, by ofiarować mi całą swoją miłość. Do tego momentu nie byłam w stanie jej przyjąć. Głęboko zakorzenione kłamstwo o tym, że nie jestem godna miłości powodowało, że moje serce pozostawało zamknięte. Podjęłam decyzje zerwania z kłamstwami, które niszczyły moje poczucie tego, kim naprawdę jestem. Poprzez modlitwę przebaczenia i wyrzeczenia w imię Jezusa Chrystusa ich moc została złamana. Moje serce do tej pory zamknięte (wcale nie dziurawe, jak sie okazało) dopiero w tamtym momencie było zdolne przyjąć ogromną miłość Boga Ojca poprzez słowa ,,jesteś wyjątkowa, jedyna taka"
Od tamtego czasu minęło kilka miesięcy a mnie nieustannie wypełnia świadomość, że nie jestem sama, że Bóg jest blisko a to daje mi ogromny pokój wewnętrzny. Zniknęło poczucie osamotnienia. Nie przez rozum, ale w sercu wiem, że w oczach Wszechmogącego Boga jestem najcenniejszym skarbem. Dla Niego jestem kimś niepowtarzalnym, dlatego tylko, że jestem sobą.
Miłość Boga odbudowuje moją tożsamość. Teraz uczę sie żyć tą prawdą: ustępować w rozmowie bez poczucia lęku, że to odbiera mi godność; akceptować prawo innych do bycia sobą a to znaczy do posiadania innego spojrzenia na świat niż moje. Wiedząc, kim jestem, nie potępiam siebie, nie wpadam w przygnębienie, gdy kolejny raz popełniam ten sam błąd, ale klękam i wyobrażam sobie spojrzenie Boga, mojego Ojca i Jego słowa ,,jestem z Tobą, kocham Cię".
Uwolnienie z kłamstw, które mnie niszczyły nastąpiło podczas modlitwy o uwolnienie metodą pięciu kluczy. Proces, który sie wtedy zaczął trwa nadal i prowadzi mnie do bycia osobą szczęśliwą, pełną pokoju, ufną, świadomą własnej godności. Pan Bóg, kochający Ojciec, także Ciebie chce i może uwolnić z tego, co nie pozwala Ci dziś żyć w taki sposób. Daj mu tylko szansę.