Nadzieja - Diakonia Modlitwy KONIN

Ku wolności wyswobodził nas Chrystus!
Diakonia Modlitwy
św. Michała Archanioła
Ruch Światło - Życie   Rejon Koniński
Przejdź do treści
NADZIEJA
Myślę o tym, co tu i teraz. Nie raz o tym myślę. Co właściwie mam robić w sytuacji, gdy jest w mnie świadomość końca tego życia. Przyszło mi w ostatnim czasie patrzeć na umieranie bliskich mi osób, na to, w jaki sposób rozstają się z tą rzeczywistością i jak to, co do tej pory stanowiło w dużej mierze sens ich życia, przestaje się liczyć. Jak ich zainteresowanie sprawami tego świata umiera, wobec choroby, cierpienia, wobec wizji tego, co już w ich oczach stawało się nieuchronne – wizji śmierci. Dziś, z perspektywy pewnego już czasu, muszę się zmierzyć z ukształtowanym przez te wydarzenia pojmowaniem sensu życia. Kiedyś, od swojego znajomego usłyszałem, że czas myślenia o sensie życia, skończył się w okresie liceum. A ja do tej pory biję się w sobie z myślami o sens wielu rzeczy, ciągle i na nowo. I na nowo muszę w sobie znaleźć siły do szukania prawdy.
Zabieganie wobec spraw codzienności zmusza nieustannie do kierowania wzroku pod nogi. Tak, jakby specjalnie coś skłania mnie do ciągłego odkładania myślenia o tych ważnych rzeczach, także tych ostatecznych. Można w pewnym momencie dojść do przekonania, że to jest właśnie właściwy sens życia i od wypełnienia wszystkich żądań świata ma zależeć moje ostateczne szczęście. Tylko, czy jeszcze będę go oczekiwał, czy wtedy, gdy przyjdzie mi umierać, będzie we mnie jeszcze radość płynąca z nadziei na życie wieczne?
Zastanawiam się, jak dokonać podziału na to, co ważne, tu i teraz i na to, co ważne dla tego, co potem. Czy w jakiś rozsądny sposób da się to podzielić? Czy da się może jednak pogodzić teraz z wiecznym teraz?
Nie uniknę zabiegania, stresu, nerwów, w ostateczności cierpienia wywołanego rozdźwiękiem pomiędzy moimi pragnieniami tego co święte i wieczne a sprawami tego świata. Męczy mnie ciągłe chodzenie wokół rzeczy, zdarzeń, potrzeb, które odciągają moją uwagę od wieczności. Czy przyjdzie kiedyś wreszcie czas ukojenia i uspokojenia? Zadaję to pytanie, bo wiem, że w swoich rozterkach nie jestem sam. Wielu przede mną i wielu po
mnie będzie przeżywać podobne dylematy. Gdzie mam poszukać odpowiedzi, argumentów, by ułożyć w sobie zgodę, by mieć jakiś plan, zrozumienie? By żywa we mnie była nadzieja.
Jaki sens ma moje zabieganie? Wstaję rano i w głowie zaczyna się pogoń za sprawami „do załatwienia” dzisiaj. Niestety nie zawsze rodzi to we mnie pokój – najczęściej jest odwrotnie i im jestem starszy, tym stres z tym związany jest coraz większy. Muszę wkładać codziennie więcej wysiłku, by go pokonać. Jak to robić? Jedyną skuteczną metodą służącą zwalczaniu niepokoju jest modlitwa. Pomijając dobre planowanie i wiedzę, które zawsze wnoszą pewien ład do życia to czas modlitwy jest kojący i pozwala zobaczyć hierarchię ważności w postępowaniu. Ale nawet ten czas musi znaleźć oparcie w decyzji; muszę zdecydować się na spotkanie z Panem i z całych sił trzymać się tego postanowienia. Zarzucenie planu modlitwy (Namiotu Spotkania) oznacza mówienie Panu Bogu NIE. Jeśli więc wychodzę w codzienność bez ułożonej zażyłości z Panem, to jak jeleń na polu wystawiam się na łatwy strzał dla tego, który zawsze czyha u bram mojego życia.
Rozumiem więc moje zabieganie i to, że ono nigdy się nie skończy. I zawsze będzie trudem. Ale jednocześnie, gdy pojawia się całkowicie wolna przestrzeń od zewnętrznych wymagań, czuję się niekiedy jak koń odwiązany od kieratu. Nie wiem, co mam ze sobą, ze swoim wolnym czasem zrobić. Jak widać, wszystko to jest trudne. Wydaje się sensowne, by znaleźć jakiś „złoty środek” w całym tym zamieszaniu. Odnaleźć w sobie dystans do tego, co jest wokół. Ale jednocześnie bardzo mocno wrosnąć w Pana Boga. Jedyną słuszną myślą, która przychodzi mi do głowy, to wykształcenie w sobie, z Bożą pomocą, łaski odnajdowania w sobie i na zewnątrz obecności Pana Boga we Wszystkim. I wtedy, gdy jest czas i wtedy, gdy wokół szaleje burza wydarzeń. W spokoju i zamęcie świata. W spokoju i zamęcie mojej duszy. Rodzi się we mnie potrzeba nieustannego odnoszenia się we wszystkim do Bożej obecności, co więcej, do Bożej inicjatywy i Jego pragnienia życia ze mną w nieustannej relacji opartej na więzach miłości.
Rodzi się we mnie potrzeba zachowania pokoju serca w każdej sytuacji. Czy jest to wykonalne? Ciosy, które burzą spokój, przychodzą zewsząd, z wnętrza i z zewnętrza. Często wydaje nam się, że zamieszanie wnoszą tylko te złe w naszej ocenie rzeczywistości. Ale prawdą jest, że radość i uniesienie, wzruszenie i inne pozytywne działania także burzą nasz spokój, choć jest to przecież często związane z przecież dobrymi odczuciami. Pozostaje więc jeszcze obszar, w którym nie dzieje się pozornie nic, co także może nas wprawić w stan niepokoju – jesteśmy bardzo często ustawieni zadaniowo lub nauczeni do istnienia w jakiejkolwiek relacji do innych, zdarzeń, emocji.Potrzebna jest mi zatem w tym całym rozgardiaszu doza rozsądku, może nawet rozeznania, nauczenia się reagowania niemal instynktownego, aczkolwiek wyuczonego, by odpowiednio ustawić się, gdy to wszystko się wydarza. By łapać w żagle swojego życia każdy podmuch łaski i nie pozwalać, by przechodził bezproduktywnie, nie wywołując w nas zamierzonego przez Stwórcę efektu.
Umiem opowiedzieć, tak mi się zdaje, o tym, co dzieje się we mnie. Ale przecież sama wiedza i znajomość moich trudności i reakcji życiowych nie wniesie pewnie wiele do kluczowych rozstrzygnięć. Potrzebuję nowej jakości życia.
Wracam zatem do początku? Nowe życie zacząć musi się od nowych narodzin. Mógłbym zapytać – który to już raz? Ale tak myślę, że w sumie nie jest to ważne. Zawsze jest to jakaś droga i ciągle coś się na niej dzieje. Jeśli natomiast czasami musi dojść do ważnych rozstrzygnięć, to przecież dobrze, prawda?
Co nowego musi się urodzić? A może trzeba odwrócić sposób patrzenia, stanąć już na progu wieczności i popatrzyć wstecz, zobaczyć swoje wcześniejsze życie i z tego poziomu ocenić, co należało zrobić, jaką postawę przyjąć i jak pokierować swoim życiem. Właśnie z takiego poziomu, gdy przemija wiara, gdy kończy się nadzieja a zostaje to, co najważniejsze: kochanie. Mam w sobie tę nadzieję, że taki sposób przeprowadzi mnie przez gąszcz niewiadomych życia i pozwoli przebić mi się przez trudności radzenia sobie z wydarzeniami, uczuciami i wszystkimi emocjami, na które muszę znaleźć przecież jakąś odpowiedź. Muszę to wszystko pokonać i zwyciężyć.
A zatem do rzeczy!
1.        Będąc w niebie zakładam, że ten bój o wszystko wygrałem. Staję zatem przez Chrystusem i pytam Go, jak to było możliwe. Umiem ocenić swoje umiejętności i siły. Przypomniałem sobie wszystkie swoje grzechy, poprosiłem Chrystusa, by pomógł mi stanąć w postawie prawdziwej oceny swoich dokonań życiowych. Postanowiłem zważyć to, co nie jest po ludzku do oceny: swoją sprawiedliwość – nie chodziło mi o pyszne stwierdzenie swojej wartości, zdawałem sobie sprawę z mojej słabości. Chciałem tylko zobaczyć to, o czym już od dawna wiedziałem, ale nigdy za życia nie mogłem tego podejrzeć – ogromu łaski Bożej działającej w moim życiu. Poprosiłem Chrystusa, by mi pokazał, jak mało było w moim zmaganiu mojej siły. Ale jednocześnie zobaczyłem inną rzecz, bardzo cenną, jak Bóg w swojej skromności i łagodności ukrył swoją wszechmoc, by mnie nie przytłoczyć, by nie wprowadzić mnie w przekonania, że nic nie jestem w stanie dobrze zrobić. I zobaczyłem to, co było najpiękniejsze, to, co było ze mnie, wszystkie te momenty, gdy jak dziecko wyciągałem moją dłoń z ufnością po pomoc. Pokornie, ale bez fałszywej skromności, jak woła się do Ojca i Matki. I zobaczyłem Jego radość, właśnie w tych momentach, gdy mógł uruchomić swoją miłość wobec mnie.
Wniosek: jeśli moje zwycięstwo jest dziełem Bożym, ale uruchamianym w wyniku mojego wołania to będę się zdawał na Jego pomoc mając przeświadczenie, że nie męczy Go pomaganie mi i ma On z tego radość. Ja ze swej strony muszę zachować przeświadczenie, że wszystkie dobre czyny są w Nim dokonane i wynikają z Jego zamysłu dobra na ten świat. Chcę zdać się na Jego dobrą wolę wobec mnie i tak znaleźć uspokojenie, bo większy jest ten, który czuwa nade mną.

2.         Moja nadzieja i wiara ma uzasadnienie. Nie jest czymś akcyjnym, ale wymaga ciągłej determinacji wyboru. Jeśli celem jest relacja z Bogiem i właśnie się dopełniła w Niebie, to uświadamiam sobie, że cała życiowa nadzieja i wybieranie Boga miało sens, który właśnie tak się objawił – przy śmierci i przejściu. Podejmowanie życia z wszelkim jego bagażem (pozytywnym i negatywnym) nie było łatwe, ale stawało się znośne i nabierało znaczenia w tych momentach, gdy aktem wiary, w nadziei życia wiecznego, wybierałem drogę nawrócenia i życia z Chrystusem.
Wniosek: Muszę nauczyć się refleksu wiary, dostrzegania „zakrytych” małych i dużych cudów, obecności Bożej, gdy da się dostrzec, by we wszystkich momentach, zwłaszcza posuchy, umieć działać i decydować „z wiary”. W procesie zaufania i uczenia się wykrzesywania z siebie wiary pomocna będzie nadzieja – tak muszę umieć przenosić wzrok, by patrzeć ponad sensem tu i teraz, gdyż często zakrywa on sens wieczny.

3.       Jakie jest moje pierwsze wrażenie w niebie? Szczęście i miłość. Zawsze o tym wiedziałem, że moje szczęście dopełni się w Bogu, bo On jest miłością. Ale, co najważniejsze, to obecność Jego samego, w którym ogniskują się wszystkie pragnienia i oczekiwania. I wszystkie przymioty, o których mówiło się za życia. I jest tego znacznie więcej!
Wniosek: Przyszła radość i poczucie spełnienia oraz dobrze ulokowanych uczuć ma sens i daje siłę do codziennego zmagania. W chwilach trudnych muszę mieć przed oczami ten moment, gdy wszystko, co złe odejdzie. Idąc dalej – to, co zobaczę i co będę przeżywał przejdzie moje najśmielsze oczekiwania – nie będę miał szansy się znudzić!

4.       Stanąwszy w progu Nieba doświadczyłem wspólnoty z ludźmi na nowy sposób, bo nie skażonej już grzechem i słabością, i egoizmem. To wszystko zostało mi odjęte – doznałem uwolnienia. Mój wzrok i moja wola została w czysty sposób przywrócona do pierwotnego stanu kochania – pozwala mi to popatrzeć na nowo na moich bliskich, ludzi ze wspólnoty, kapłanów, wrogów.
Wniosek: W swoich relacjach, że względu na poznanie człowieka z jego słabością a jednocześnie z pragnieniem dobra i obrazem Bożym w sercu, muszę nauczyć się dostrzegania tego wszystkiego na nowo, bo zdałem sobie sprawę, że często ta rzeczywistość ich natury jest głęboko ukryta pod powierzchnią ich funkcjonowania. Muszę wyzbyć się nadmiernej podejrzliwości i osądu, co do intencji a przyjmować w pierwszym odruchu dobrą ich wolę, nawet jeśli trzeba jej głęboko poszukać.

5.       Spotkanie ze świętymi i aniołami. To taki prysznic na moją dumę. Spotkanie tak olbrzymiej zrealizowanej pokory i miłości w braciach i siostrach. Z rozmów z nimi prześwieca radość i pokój. Ale jest coś jeszcze, czego nie mogę, jako początkujący adept Nieba, określić dokładnie. Myślę, że to wynika już w ich przypadku z ciągłego opromienienia Bożą obecnością.
Wniosek: Mając poczucie własnej godności i obdarowania jako dziecka Bożego nie będę się wynosił ponad to, co jest konieczne i co słuszne, ale innych, ze względu na powołanie do Nieba i świętości, będę uważał za wyżej postawionych od siebie. Zwrócę się jednak w głębi mojego ducha do Pana, by już teraz we wszystkich momentach dokonywał we mnie dzieła przebóstwienia – przygotowania mnie do nowej rzeczywistości oglądania Boga.

6.       Nowość. Nowość wszystkiego, pomimo, że wiele rzeczy nie jest obcych. A w jakiś sposób uderzyło mnie to, że wyglądają inaczej, lepiej, bardziej … w miłości? Bardziej teraz zrozumiale? Ale ciągle na nowo i ciągle w sposób przerastający moje pojmowanie.
Teraz postrzegam wszystko jasno, bez tego uczucia niedosytu, niepewności, widzę wiele nowych możliwości, odkrywają się do tej pory zakryte tajemnice.
Wniosek: To, czego doświadczam tutaj i co wydaje mi się już znane i co wyrabia we mnie przekonanie, że nie zaskoczy mnie już wiele, nie może stać się powodem do znużenia i zniechęcenia. Muszę w sobie wyrobić postawę: wszystko, co najlepsze jest jeszcze przede mną, co sprawi, że pojawi się w moim życiu oczekiwanie i pasja.

I to wszystko jest ważne, moje nastawienie tu i teraz, budowanie nadziei na lepsze jutro, na dobre życie, przekonania, że to, czego doświadczam ma jakiś głęboki, choć czasami ukryty i do końca niezrozumiały sens. Że ma sens zmaganie z codziennością i że cierpienie ma sens. Ale czuję przez skórę, że stanowi to tylko pochodną celu mojego życia, celu tego głównego. Celu, w który mocno wrośnięta jest moja nadzieja i oczekiwanie. Teraz postrzegam niejasno, jakby przez zasłonę, wyczuwam obecność Bożą, wiem, że On jest, że jest i to niezależnie od mojego wyobrażenia, pragnień, od całej mojej wiedzy. To niesie we mnie wiara. To jest ten depozyt, który został we mnie złożony i który nie zostanie mi odebrany. Ale to, w co wierzę oczekuje dopełnienia, ziszczenia się wszystkiego, czego pragnę a czego nie mam, czego nie mogę objąć, ogarnąć, posiąść. To jest we mnie nadzieja. I miłość. Ta, w której wszystko się tłumaczy, w której wszystko się dopełnia, w której wszystko odnajduje sens.
Muszę – chcę się nauczyć żyć wiarą, rozumieć prawdziwy sens nadziei i smakować po trosze i co raz więcej miłości, by gdy przyjdzie spełnienie, powitać je z otwartymi ramionami. Moja nadzieja złożona jest w Bogu teraz i ku Bogu wybiega, by przygotować mnie na spotkanie kiedyś w pełni, gdzie nie będzie potrzebne oczekiwanie i domysły, niepewność i niecierpliwość. Nazywa się to wieczne odpoczywanie, w tak bardzo dobrym tych słów znaczeniu. Bóg pozwoli mi spocząć w Sobie, uspokoi moje serce i wszystko zacznie się od nowa, tak jak miało być od samego początku. Muszę tylko jeszcze trochę zaczekać!
Mój Jezu!
W Tobie składam całą moją nadzieję.
Nie mam innej drogi,
nie ma żadnego innego wyjścia.
Tylko w Tobie pójdę do Ojca,
do Nieba, do Miłości.
Czekam więc cierpliwie,
aż po mnie przyjdziesz!
Do tego Dnia!
Amen.





Grzegorz Łechtański                           22 października 2019 r.
Ruch Światło -Życie, Rejon Konin
Klasztor Misjonarzy Świętej Rodziny
Kazimierz Biskupi
charyzmat@vp.pl
Created with WebSite X5
Wróć do spisu treści