Dokądkolwiek
Uczucie upływającego coraz szybciej czasu towarzyszy mi od
jakiegoś czasu. Jest to trochę niewygodne, wzbudza poddenerwowanie, wpływa na motywację
do działania i to niestety nie zawsze pozytywnie. Zastanawiam się też, czy
starczy mi czasu, by ogarnąć wszystkie sprawy i tak ułożyć swoje życie, by
wszystko uporządkować, naprawić, uleczyć. A jednocześnie, gdzieś wewnątrz toczy
się nieustanna walka o pokój, o wytchnienie, o to, by mieć już tu i teraz co
nieco komfortu życia.
Nie wiem, jak inni mają i jak sobie z tym radzą, jak ty
układasz swoje życie w tym wymiarze. Spojrzałem w Słowo, w Ewangelię i
zobaczyłem tak wiele osób, które podobnie jak ja doświadczały wielu trudności, rozterek
niepokoju, ciekawości. W swoich dociekaniach i poszukiwaniach próbowały
odnaleźć choć trochę jakiegokolwiek sensu, błąkały się w swoim życiu po
rozdrożach niewiadomej, nieustanie pytając wszystkich wokół, jakie jest tego wszystkiego
znaczenie, gdzie odnaleźć ukojenie, uzdrowienie, odnaleźć wreszcie tę
ostateczną prawdę, własną przynależność i własne przeznaczenie. Niektórzy mają imiona i można ich
zidentyfikować nawet historycznie ale wielu jest takich, którym ta Opowieść
zabrała imiona, o których wiemy tylko przez chwilę, widzimy niewielki skrawek
czasu, w jakim zabłysnęli na Jej kartach. A jednak pozostali, i ci piersi i ci
drudzy, już na zawsze uwiecznieni w historii i w historii zbawienia. Siedząc przy stole i
spokojnie pijąc kawę zapytałem: a gdzie ja jestem w tym wszystkim, czy ja też
mam swoje miejsce w tej Opowieści, tak jak ślepiec pod Jerychem, jak Zacheusz,
jak trędowaty i jeszcze wielu innych. Gdzie spisuje się moja historia, gdzie
historia tylu przede mną i gdzie zapisze się los tych, co przyjdą jeszcze po mnie?
Pomyślałem sobie, że graniczy to przecież trochę z pychą – chcieć zostać
zapamiętanym w historii. Ale pojawiła się też inna myśl – przecież to, co
wnoszę w moją teraźniejszość tak czy inaczej zapisuje się w życiu tego i tego
drugiego świata. Tak czy inaczej! I być może nic nie zostanie po mnie w zasobach
ogólnoludzkich z tego, co moje: żadna myśl, przekaz, chwalebny czyn, ale gdzieś
przeniesie się to w innych osobach, w ich życiu, w ich przekazie dla innych.
Myśląc o tym wszystkim poczułem w sobie słabość tego pragnienia:
pozostania gdzieś w pamięci innych. Spróbowałem poszukać jeszcze innego sensu,
zobaczyć go przyglądając się wnikliwiej zapisom Ewangelii. Wtedy Jezus
wyprowadził mnie do bram Jerycha i postawił mnie przy ślepym Bartymeuszu.
Usłyszałem jego błagalny krzyk: Ulituj się! Jezus spojrzał na mnie i usłyszałem
Jego głos, Jego pytanie skierowane do mnie: co mam teraz zrobić? I za chwilę stałem w komorze celnej.
Rozpoznałem Mateusza, który przerzucał w swojej codzienności monety z podatków
w momencie, gdy stanął przed nim Jezus i znów to samo: co mam zrobić?
Wydarzenia dalej potoczyły się błyskawicznie. Głuchy i jego Effatha, Geraza i
brzęk łańcuchów opętanego, syrofenicjanka i jej córka, kobieta przy studni
Jakuba, Andrzej, Piotr, Filip, paralityk na swym łożu i ci wszyscy zapisani w Ewangelii,
rzesze i tłumy i za każdym razem pytanie skierowane do mnie: co mam
uczynić? Zobaczyłem ogrom tego dzieła,
tych wszystkich spotkań, bólu, choroby, zagubienia, błagania, nadziei, radości,
poruszenia serc. To tam wszystko było! Pomyślałem sobie, że chciałbym tam być,
widzieć to naocznie a nie tylko czytać o tym; ucieszyć się wzruszyć i zbudować
swoją wiarę. Dotknąć gorącego piasku, czuć powiew wiatru i patrzeć i sycić się
widokiem cudów, słów, tych wszystkich a nie tylko tych spisanych w Księdze.
Moje myśli zatoczyły koło i wróciłem do Jerycha . Zobaczyłem jak ślepiec zrywa
się z klęczek swojego kalectwa a Jezus patrzy przez niego na mnie na moją
ślepotę i na wszystkie inne moje ułomności. I nagle stanąłem u źródła. Wróciły do mnie słowa „Na początku”, zobaczyłem Jezusa
stwarzającego i zobaczyłem początek w Betlejem. I nagle zrozumiałem Jego pytania z tych
wszystkich miejsc i spotkań, które mi pokazał: co mam zrobić? Życie zatracić czy
zachować, ratować czy potępić, podnieść czy pozwolić upaść? Zrozumiałem, że
pytał mnie za każdym razem o mnie. Zobaczyłem samego siebie w każdym z tych
napotkanych ludzi i troskę Jezusa o nich. I Jego troskę o mnie.
I znów siedziałem
przy stole z kawą w ręce. Zegar spokojnie odmierzał czas a ja poczułem się jakbym został
obezwładniony. Nie za bardzo wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. I
dlaczego Jezus pyta właśnie mnie, właśnie teraz. Ale było we mnie przekonanie,
że to służy temu, bym bardziej poznał Jego intencje wobec mnie. Czyżbym jednak
źle Go rozumiał, niewłaściwie odczytał motywy Jego relacji ze mną? Jego mnie
traktowanie? Zrobiło mi się smutno, że tyle lat żyję z Nim w relacji a zadaję
ciągle te same pytania i że muszę ciągle niejako zaczynać od nowa , iść znów do
początku, bo do końca Go nie rozumiem, bo ciągle patrzę na Niego przez siebie.
Pomyślałem sobie, że chciałbym mieć na choć chwilę Jego oczy i spojrzeć na
Niego i na siebie, na naszą relację Jego wzrokiem tak jakby z boku. Czy to możliwe?
Czy musi się wydarzyć jakiś cud, bym zobaczył wszystko tak jak jest naprawdę?
Wzrok mój padł na leżące na biurku Słowo Boże – zwykłą
Biblię. Rozwinęło to spojrzenie zwój - zobaczyłem jakby w jednej chwili te
wszystkie historie, osoby, spotkania, wypowiedziane słowa i te, które nie
zostały wypowiedziane a urodziły się w moim sercu. Usłyszałem: to są moje oczy,
mój wzrok dla ciebie, byś przejrzał! Byś zobaczył, jak ja patrzę na Ciebie i
jaka jest moja prawdziwa motywacja, by być z tobą. Zobaczyłem siebie w Jego
wnętrzu, w Jego sercu i usłyszałem głos tysiąca głosów: umiłowałem Cię miłością
odwieczną! Słowa wypowiedziane na tysiące różnych sposobów ale brzmiące tylko
jednym tonem – Moje Ukochane Dziecko!
I nastała cisza. Nic nie poruszyło się we mnie i wokół mnie.
Cały ten zgiełk wątpliwości, hałas oskarżeń, powątpiewań, podejrzeń zamarł w
ciszy Obecności. Rozpostarła się przestrzeń spotkania, w której nie było nic
więcej tylko miłość. I ukojenie. Tak bardzo tego potrzebowałem, by w końcu
przyszedł i przytulił mnie do swojego Serca, bym u źródła mógł nabrać
przekonania o Jego prawdzie. W końcu wziął mnie za rękę, jak małe dziecko, i
znów zawiódł mnie na drogi Ewangelii. Jeszcze raz spojrzałem na wszystkie te
miejsca w których był, usłyszałem te rozmowy, nabrzmiałe wagą sytuacji, byłem w
czasie wszystkich tych niesamowitych i tych zwyczajnych wydarzeń. Jezus, zawsze
On i ja z Nim. Wtedy przyszły do mnie Jego słowa: Czynię to, co się Ojcu podoba,
to czego On pragnie. I nagle zrozumiałem, że ci wszyscy, że ja, jesteśmy od
wieków w zamyśle Ojca.
Jezus uchylił szatę na swej piersi i zobaczyłem lśniący blask
Jego Serca, On, wskazując na nie, powiedział: to jest kochanie Ojca, to jest
moja i twoja siła, to jest jedyna przyczyna, że Ojciec czyni i że Ja czynię.
Nie ma innej motywacji! I zobaczyłem, że ten blask ogarnia mnie, i dalej
wszystkich tych spotkanych ludzi i rozlewa się dalej poprzez czas, na wszystkich, we wszystkich pokoleniach, aż
po kres.
To było za wiele, upadłem w niemym hołdzie i we wdzięczności
a moje małe serce tak mało mogło wziąć z tego blasku. Powiedziałem tylko: jak
dobrze, że…
I jak pieczęć pojawił się Krzyż. Po tak niewyobrażalnym
uczuciu szczęścia – Krzyż? Jezus w
wypowiedział tylko te słowa: posłuszeństwo w miłości. Do Ojca i do Ciebie. I tak,
jak płynęła krew Jezusowa tak z serca mojego płynęły łzy (Szczęścia?).
Zatarła się we mnie już granica, nieważne stały się moje
pretensje i użalanie się nad moim losem. Zrozumiałem, że mogę być szczęśliwy
pomimo trudności i cierpienia, ponad zwykłością dni, ponad upływającym na
niczym czasem, upadkami. Chcę i będę posłuszny w miłości. Do Ojca i do
człowieka. I do samego siebie. Przecież tak bowiem mnie Ojciec umiłował, że
Jezusa dał, aby pokazać jak bardzo kocha, jak bardzo się troszczy i jak patrzy
na mnie z miłością mówiąc: oto mój Syn umiłowany, w nim moje szczęście!
Wstałem. Jestem gotowy pójść dokądkolwiek mi wskaże.
Duchu
Święty!
Proszę,
niech przyjdzie Ojciec,
Niech
przyjdzie Syn,
I niech
zamieszkają u mnie,
By spełniło
się moje najskrytsze marzenie,
Bym ukrył
się w Ich Sercu, bym mógł kochać w Tobie.
Bym w Twojej
miłości ukochał posłuszeństwo.
Amen.
Grzegorz
Łechtański 2023