Dokądkolwiek - Diakonia Modlitwy KONIN

Ku wolności wyswobodził nas Chrystus!
Diakonia Modlitwy
św. Michała Archanioła
Ruch Światło - Życie   Rejon Koniński
Przejdź do treści
Dokądkolwiek
Uczucie upływającego coraz szybciej czasu towarzyszy mi od jakiegoś czasu. Jest to trochę niewygodne, wzbudza poddenerwowanie, wpływa na motywację do działania i to niestety nie zawsze pozytywnie. Zastanawiam się też, czy starczy mi czasu, by ogarnąć wszystkie sprawy i tak ułożyć swoje życie, by wszystko uporządkować, naprawić, uleczyć. A jednocześnie, gdzieś wewnątrz toczy się nieustanna walka o pokój, o wytchnienie, o to, by mieć już tu i teraz co nieco komfortu życia.
Nie wiem, jak inni mają i jak sobie z tym radzą, jak ty układasz swoje życie w tym wymiarze. Spojrzałem w Słowo, w Ewangelię i zobaczyłem tak wiele osób, które podobnie jak ja doświadczały wielu trudności, rozterek niepokoju, ciekawości. W swoich dociekaniach i poszukiwaniach próbowały odnaleźć choć trochę jakiegokolwiek sensu, błąkały się w swoim życiu po rozdrożach niewiadomej, nieustanie pytając wszystkich wokół, jakie jest tego wszystkiego znaczenie, gdzie odnaleźć ukojenie, uzdrowienie, odnaleźć wreszcie tę ostateczną prawdę, własną przynależność i własne przeznaczenie.  Niektórzy mają imiona i można ich zidentyfikować nawet historycznie ale wielu jest takich, którym ta Opowieść zabrała imiona, o których wiemy tylko przez chwilę, widzimy niewielki skrawek czasu, w jakim zabłysnęli na Jej kartach. A jednak pozostali, i ci piersi i ci drudzy, już na zawsze uwiecznieni w historii  i w historii zbawienia. Siedząc przy stole i spokojnie pijąc kawę zapytałem: a gdzie ja jestem w tym wszystkim, czy ja też mam swoje miejsce w tej Opowieści, tak jak ślepiec pod Jerychem, jak Zacheusz, jak trędowaty i jeszcze wielu innych. Gdzie spisuje się moja historia, gdzie historia tylu przede mną i gdzie zapisze się los tych, co przyjdą jeszcze po mnie? Pomyślałem sobie, że graniczy to przecież trochę z pychą – chcieć zostać zapamiętanym w historii. Ale pojawiła się też inna myśl – przecież to, co wnoszę w moją teraźniejszość tak czy inaczej zapisuje się w życiu tego i tego drugiego świata. Tak czy inaczej! I być może nic nie zostanie po mnie w zasobach ogólnoludzkich z tego, co moje: żadna myśl, przekaz, chwalebny czyn, ale gdzieś przeniesie się to w innych osobach, w ich życiu, w ich przekazie dla innych.
Myśląc o tym wszystkim poczułem w sobie słabość tego pragnienia: pozostania gdzieś w pamięci innych. Spróbowałem poszukać jeszcze innego sensu, zobaczyć go przyglądając się wnikliwiej zapisom Ewangelii. Wtedy Jezus wyprowadził mnie do bram Jerycha i postawił mnie przy ślepym Bartymeuszu. Usłyszałem jego błagalny krzyk: Ulituj się! Jezus spojrzał na mnie i usłyszałem Jego głos, Jego pytanie skierowane do mnie: co mam teraz zrobić?  I za chwilę stałem w komorze celnej. Rozpoznałem Mateusza, który przerzucał w swojej codzienności monety z podatków w momencie, gdy stanął przed nim Jezus i znów to samo: co mam zrobić? Wydarzenia dalej potoczyły się błyskawicznie. Głuchy i jego Effatha, Geraza i brzęk łańcuchów opętanego, syrofenicjanka i jej córka, kobieta przy studni Jakuba, Andrzej, Piotr, Filip, paralityk na swym łożu i ci wszyscy zapisani w Ewangelii, rzesze i tłumy i za każdym razem pytanie skierowane do mnie: co mam uczynić?  Zobaczyłem ogrom tego dzieła, tych wszystkich spotkań, bólu, choroby, zagubienia, błagania, nadziei, radości, poruszenia serc. To tam wszystko było! Pomyślałem sobie, że chciałbym tam być, widzieć to naocznie a nie tylko czytać o tym; ucieszyć się wzruszyć i zbudować swoją wiarę. Dotknąć gorącego piasku, czuć powiew wiatru i patrzeć i sycić się widokiem cudów, słów, tych wszystkich a nie tylko tych spisanych w Księdze. Moje myśli zatoczyły koło i wróciłem do Jerycha . Zobaczyłem jak ślepiec zrywa się z klęczek swojego kalectwa a Jezus patrzy przez niego na mnie na moją ślepotę i na wszystkie inne moje ułomności. I nagle stanąłem u źródła.  Wróciły do mnie słowa  „Na początku”, zobaczyłem Jezusa stwarzającego i zobaczyłem początek w Betlejem.  I nagle zrozumiałem Jego pytania z tych wszystkich miejsc i spotkań, które mi pokazał: co mam zrobić? Życie zatracić czy zachować, ratować czy potępić, podnieść czy pozwolić upaść? Zrozumiałem, że pytał mnie za każdym razem o mnie. Zobaczyłem samego siebie w każdym z tych napotkanych ludzi i troskę Jezusa o nich. I Jego troskę o mnie.
I znów siedziałem przy stole z kawą w ręce. Zegar spokojnie odmierzał czas  a ja poczułem się jakbym został obezwładniony. Nie za bardzo wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. I dlaczego Jezus pyta właśnie mnie, właśnie teraz. Ale było we mnie przekonanie, że to służy temu, bym bardziej poznał Jego intencje wobec mnie. Czyżbym jednak źle Go rozumiał, niewłaściwie odczytał motywy Jego relacji ze mną? Jego mnie traktowanie? Zrobiło mi się smutno, że tyle lat żyję z Nim w relacji a zadaję ciągle te same pytania i że muszę ciągle niejako zaczynać od nowa , iść znów do początku, bo do końca Go nie rozumiem, bo ciągle patrzę na Niego przez siebie. Pomyślałem sobie, że chciałbym mieć na choć chwilę Jego oczy i spojrzeć na Niego i na siebie, na naszą relację Jego wzrokiem tak jakby z boku. Czy to możliwe? Czy musi się wydarzyć jakiś cud, bym zobaczył wszystko tak jak jest naprawdę?
Wzrok mój padł na leżące na biurku Słowo Boże – zwykłą Biblię. Rozwinęło to spojrzenie zwój - zobaczyłem jakby w jednej chwili te wszystkie historie, osoby, spotkania, wypowiedziane słowa i te, które nie zostały wypowiedziane a urodziły się w moim sercu. Usłyszałem: to są moje oczy, mój wzrok dla ciebie, byś przejrzał! Byś zobaczył, jak ja patrzę na Ciebie i jaka jest moja prawdziwa motywacja, by być z tobą. Zobaczyłem siebie w Jego wnętrzu, w Jego sercu i usłyszałem głos tysiąca głosów: umiłowałem Cię miłością odwieczną! Słowa wypowiedziane na tysiące różnych sposobów ale brzmiące tylko jednym tonem – Moje Ukochane Dziecko!
I nastała cisza. Nic nie poruszyło się we mnie i wokół mnie. Cały ten zgiełk wątpliwości, hałas oskarżeń, powątpiewań, podejrzeń zamarł w ciszy Obecności. Rozpostarła się przestrzeń spotkania, w której nie było nic więcej tylko miłość. I ukojenie. Tak bardzo tego potrzebowałem, by w końcu przyszedł i przytulił mnie do swojego Serca, bym u źródła mógł nabrać przekonania o Jego prawdzie. W końcu wziął mnie za rękę, jak małe dziecko, i znów zawiódł mnie na drogi Ewangelii. Jeszcze raz spojrzałem na wszystkie te miejsca w których był, usłyszałem te rozmowy, nabrzmiałe wagą sytuacji, byłem w czasie wszystkich tych niesamowitych i tych zwyczajnych wydarzeń. Jezus, zawsze On i ja z Nim. Wtedy przyszły do mnie Jego słowa: Czynię to, co się Ojcu podoba, to czego On pragnie. I nagle zrozumiałem, że ci wszyscy, że ja, jesteśmy od wieków w zamyśle Ojca.
Jezus uchylił szatę na swej piersi i zobaczyłem lśniący blask Jego Serca, On, wskazując na nie, powiedział: to jest kochanie Ojca, to jest moja i twoja siła, to jest jedyna przyczyna, że Ojciec czyni i że Ja czynię. Nie ma innej motywacji! I zobaczyłem, że ten blask ogarnia mnie, i dalej wszystkich tych spotkanych ludzi i rozlewa się dalej poprzez czas,  na wszystkich, we wszystkich pokoleniach, aż po kres.
To było za wiele, upadłem w niemym hołdzie i we wdzięczności a moje małe serce tak mało mogło wziąć z tego blasku. Powiedziałem tylko: jak dobrze, że…
I jak pieczęć pojawił się Krzyż. Po tak niewyobrażalnym uczuciu szczęścia  – Krzyż? Jezus w wypowiedział tylko te słowa: posłuszeństwo w miłości. Do Ojca i do Ciebie. I tak, jak płynęła krew Jezusowa tak z serca mojego płynęły łzy (Szczęścia?).
Zatarła się we mnie już granica, nieważne stały się moje pretensje i użalanie się nad moim losem. Zrozumiałem, że mogę być szczęśliwy pomimo trudności i cierpienia, ponad zwykłością dni, ponad upływającym na niczym czasem, upadkami. Chcę i będę posłuszny w miłości. Do Ojca i do człowieka. I do samego siebie. Przecież tak bowiem mnie Ojciec umiłował, że Jezusa dał, aby pokazać jak bardzo kocha, jak bardzo się troszczy i jak patrzy na mnie z miłością mówiąc: oto mój Syn umiłowany, w nim moje szczęście!
Wstałem. Jestem gotowy pójść dokądkolwiek mi wskaże.

Duchu Święty!
Proszę, niech przyjdzie Ojciec,
Niech przyjdzie Syn,
I niech zamieszkają u mnie,
By spełniło się moje najskrytsze marzenie,
Bym ukrył się w Ich Sercu, bym mógł kochać w Tobie.
Bym w Twojej miłości ukochał posłuszeństwo.
Amen.
Grzegorz Łechtański 2023
Ruch Światło -Życie, Rejon Konin
Klasztor Misjonarzy Świętej Rodziny
Kazimierz Biskupi
charyzmat@vp.pl
Created with WebSite X5
Wróć do spisu treści