Do tego Dnia! - Diakonia Modlitwy KONIN

Ku wolności wyswobodził nas Chrystus!
Diakonia Modlitwy
św. Michała Archanioła
Ruch Światło - Życie   Rejon Koniński
Przejdź do treści
Do tego Dnia!
   
Usiadłem spokojnie przy drodze mojego życia. Rozgościłem się w tym miejscu i odpoczywam, tak jakbym chciał jeszcze nabrać sił przed dalszą drogą, przed ostatnią być może prostą. Czasem potrzebuję trochę wytchnienia i trochę czasu na przemyślenia, przewartościowanie i ocenę tego, co za mną i tego co przede mną. Co prawda, te dwie rzeczy: przeszłość i przyszłość nie leżą w moich rękach, ale mogą być mi pomocne, by to, co teraz, stało się we mnie bardziej intensywne, celowe, dobre.
 
   Mój odpoczynek trochę się przedłuża. Jestem tym trochę zaniepokojony, bo wydaje mi się, że stanie w miejscu to tracenie bezpowrotne czasu i możliwości. Natomiast ruszyć z miejsca nie jest mi łatwo, bo musiałbym wiedzieć, co mam dziś robić, co podjąć i jaki to ma sens i jaki niesie pożytek. Dochodzi też tutaj kwestia sił i motywacji. A może jest jeszcze coś więcej – siedzę przy tej drodze, bo liczę na to, że Bóg powie mi jasno i wyraźnie – wstawaj i idź, gdzie ci wskażę!
Ha! To by było bardzo wygodne. I zawsze mógłbym powiedzieć, przecież to nie był mój pomysł, tylko Jego! Bowiem jest tak łatwiej, niech ktoś zadecyduje, byle bym nie musiał nosić na sobie ciężaru konsekwencji moich decyzji.
Jest też to kwestia zmęczenia materiału; wydaje się chleb powszedni już nie smakować tak jak dawniej; znam te same radości, wiem czego się spodziewać po relacjach, efektach uzyskanych w wyniku podjętych już wielokrotnie zadań, przyglądać się własnym decyzjom, wiedząc, jakie niosą konsekwencje. Chciałbym dostać nowe zabawki, nacieszyć się czymś nowym, świeżym, ekscytującym. Czymś, co przyniesie zryw entuzjazmu, nowych pragnień i oczekiwania, spełnienia. Nowej podniety, motywacji. I nie wiem, czy chcę ruszyć dalej, bo nie mam jasnej wizji, że coś takiego - nowego i niecodziennego - zacznie się realizować we mnie i wokół mnie. Czy ruszając dalej, nie utknę nosem w starym i w rutynie codzienności, nie niosącej świeżego powiewu przygody.
I siedząc tak przy drodze, lamentując nad swoją biedą życia, nad tym jak wiele potrzebuję, i opowiadając o Bogu, jak mi jest źle i dlaczego nie mogę ruszyć, zobaczyłem, oglądając się wstecz i patrząc do przodu, że moje życie nie jest tylko liniowe, jednowymiarowe – zobaczyłem nieskończoną ilość dróg „w poprzek”. Właśnie w moim tu i teraz. Zastanowiło mnie, dlaczego tego wcześniej nie widziałem, prąc do przodu. Zacząłem uważnie przyglądać się tym ścieżkom odchodzącym w bok drogi. Z każdej z nich wyzierała w moją teraźniejszość jakaś możliwość, propozycja, relacja, emocje, smak, kolor, szansa. Stojąc nieco zdezorientowany mnogością możliwości i jednocześnie rodzącym się niepokojem, że przecież muszę iść dalej, a nie w poprzek, zamknąłem oczy, by zebrać spokojnie myśli i zaprosić do tego zamieszania Pana Jezusa. Poczułem się trochę podobnie, jak uczeń na drodze do Emaus. Oczekiwałem od Pana, by On wyjaśnił mi, co z tym obrazem mam zrobić i czym są te poprzeczne ścieżki i dokąd prowadzą.
Jezus przyszedł i usiadł spokojnie obok mnie, rozejrzał się wokół, by zorientować się, na co tak właściwie patrzę i co dostrzegłem. Jako biegły miłośnik dusz chciał ocenić stan tego, co ja widzę i gdzie się znalazłem w mojej drodze. Potem spojrzał na mnie i z uśmiechem w oczach zapytał mnie: Dokąd idziesz? Myślałem, wpierw, że zaraz wyjaśni mi, co się we mnie dzieje, i w jakiś cudowny sposób wstawi mnie na właściwe tory, wyznaczy kierunki, odsłoni cele. A On mnie pyta: dokąd zmierzam!
I dalej się uśmiecha. W Jego twarzy pogodnej i łagodnej odczytałem, że nie ma w Nim złej woli i że pragnie dla mnie więcej dobra, chce, bym zaczął z Nim współdziałać a nie był tylko nastawiony na branie gotowych rozwiązań. Zapytałem więc sam siebie: dokąd Ty idziesz? Jezus czekał cierpliwie a Ja właściwie nie wiedziałem, co mam sobie i Jemu odpowiedzieć. Złapałem głęboki oddech, zamknąłem oczy i pozwoliłem, by wypłynęły we mnie moje pragnienia i emocje. Pierwsze, jakie się pojawiło przybrało formę małego zmęczonego dziecka, które znużonym i zbuntowanym głosem, siedząc przy szlaku mówiło: nie mam siły iść dalej, chcę odpocząć, nie zrobię już za żadne skarby ani jednego kroku, to wszystko nie mam sensu. Natychmiast zgodziłem się z tym stwierdzeniem, jakby ono doskonale wpasowało się z moimi własnymi odczuciami: tak właśnie, nie ma sensu iść dalej. Nagle, jakby w kontrze wypłynęło gdzieś z wnętrza pragnienie by się nie poddać, by nie zawieść. Usłyszałem głos, przecież nie możesz się teraz poddać, tak wielu liczy na ciebie. Pojawiło się pragnienie w postaci wielu bliskich, ale też i osób znajomych z mojego otoczenia, z głosem wyrzutu i smutku. Pragnienie bycia heroicznym, podołania wszelkim trudnościom, zdania egzaminu życiowego, tak, bym ja, by inni byli zadowoleni.
Odsunąłem na bok te pierwsze myśli i pomyślałem sobie, że są one naturalne, ale że z ich odczuwania właściwie nic nie wynika – odkryłem ich nieuchronność i oczywistość, że zawsze będą mi towarzyszyły. Postanowiłem poszukać dalej, poszukać głębiej. Zobaczyłem, a właściwie bardziej uświadomiłem sobie istnienie kresu dotychczasowej, ziemskiej drogi. Zobaczyłem ostatnią prostą, wyłaniającą się zza zakrętu i na jej końcu wyraźny mur, który nie pozwala iść dalej. Zdałem sobie sprawę z tego, że moje życie się tutaj skończy. Zapytałem siebie i co dalej, przecież to nie ma sensu, by dalej już nic nie było. Ale mur nie chciał się rozstąpić pod naporem mojego spojrzenia. Czułem się nieco zdezorientowany, bo wydawało mi się, że ktoś mnie powita, da wskazówki, co teraz muszę zrobić, jak się zachować.
I dalej pojawił się obraz Nieba – obraz bez obrazu i dźwięku, obraz zbudowany z samej świadomości Jego istnienia, z Jego doświadczeniem spełnienia i kresu wędrówki. Ale ta rzeczywistość była we mnie na zewnątrz mnie, nieprzynależna mi. Jeszcze nie teraz i nie tutaj.
Później doświadczyłem uczucia niedopasowania tak, jakby moje działanie, pragnienie, siła, kondycja nie były kompatybilne z kluczem do otwierania Nieba. Pomyślałem sobie, że oprócz tego, ze moje życie nie spełnia kryteriów aby pasować do wizerunku człowieka NIEBA to jeszcze do tego dołożyło się myślenie, ze przecież właściwie nie wiem, do czego mam pasować bo przecież wygląd i funkcjonowanie Nieba jest przede mną zakryte. Czego mam pragnąć, jeśli nie wiem jak to COŚ wygląda?
  Zaraz pojawiła się myśl o celowości moich dążeń i mojej drogi. Nie jest wcale łatwo pogodzić moje dążenia z tym, co wydaje się nieokreślone. Chciałbym doświadczyć pewnego rozjaśnienia i upewnienia, jeśli chodzi o przecież kluczowe rozstrzygnięcia mojego życia.
Tymczasem Jezus cichym westchnieniem dał znać o swojej obecności. Ocknąłem się ze swoich rozważań i spojrzałem na Niego nieco zdezorientowany, wracając do rzeczywistości. Spojrzałem na Niego! I nagle wrócił mi rozsądek!  ------ Przecież On tu jest! I wszystko zaczęło się układać w rozsądna całość, jakby odwrócił się film z rozsypującą się układanką. Uświadomiłem sobie, ze patrzę na rozsypane elementy całości, widząc jedynie pewne jej fragmenty, i próbując połączyć jedne z drugimi w jakąś całość. Jakież to frustrujące! Zdałem sobie sprawę, że nie widząc pierwotnego porządku – całościowego obrazu mojej i Bożej rzeczywistości pogubiłem się w domniemaniach, pragnieniach i odczuciach.  Spojrzałem na Jezusa i zobaczyłem w Nim, że On wie, jak wygląda obraz układanki i od początku to wiedział. A ja próbowałem iść w życiu według swoich mniemań, według tego, co mi powiedziano, co sam wywnioskowałem, co sam skonstruowałem. Poszedłem bez Przewodnika, bez Tego, który w ręku dzierży plan, mapę z wyznaczoną trasą, z zapisanym sensem.
   Zobaczyłem,  że te drogi w poprzek mogą być właściwymi drogami, które prowadzą zawsze do celu, jeśli na nich zachowam wierność i bliskość z Jezusem. Te drogi to codzienność różnych zdarzeń, spotkań, na których mogę podjąć decyzję za i przeciw. To także człowiek, każdy, jakiego spotkam, jako mój kolejny krok, ścieżka życia, niosący moje działania i decyzje ale też odpowiedzialność za niego i moją wobec Niego. Nie uda mi się przejść przez życie, pokonać muru, jeśli moje kroki grzęzną  w błędnych decyzjach i ciągłych rozterkach. Ale w poczuciu rozsądku uświadomiłem sobie, że są to tylko pewne opcje – przecież wybierając jedno pozostawiam inne nigdy nie odgadnione.
Jednocześnie zrozumiałem, że te ścieżki to jednocześnie pułapka tęsknoty czy myślenia, o lepszym życiu, straconych nadziejach i możliwościach o lepszych relacjach i uznaniu, miłości  - nie jestem w stanie żyć wszystkim, z wszystkimi i we wszystkim. Całe to myślenie urodziło się we mnie z powodu ran, które noszę z przeszłości i ułudy, że wybierając inaczej mógłbym ominąć pułapki życiowe i przecież mogę więc uczynić to także i teraz.  To tak, jakbym znając historię inwestowania na giełdzie mógł ze 100% pewnością dokonywać słusznych posunięć teraz. Pojawiła  się więc ułuda i zwodnicze tęsknoty, które określiłbym starym powiedzeniem: „za wzgórzem trawa jest bardziej zielona niż tutaj w mojej dolinie”.
   Wreszcie zerwałem się na nogi zmęczony tymi wszystkimi dywagacjami i żalami. Jezus podszedł blisko mnie, zdecydowałem się stanąć naprzeciw Niego i patrzeć Mu prosto w oczy. To się nazywa cudem. To, co się wtedy stało! Położył dłoń na moim sercu. Przez moje całe ja popłynęła fala miłości i zaspokojenia. I zrozumienia, ale takiego innego, które zostaje wlane a nie wypracowane. Dobre serce Jezusa  ogarnęło moje. Zobaczyłem wtedy w głębinie Jego serca, wszystkie te ścieżki, pomysły, racje. Zobaczyłem, że cokolwiek nie wybiorę i gdziekolwiek nie pójdę On będzie ze mną, bo tak działa Jego miłość. Uświadomiłem sobie, że Ja nie zdołam a On mi nie pozwoli wybrać takiej drogi, która zawiedzie mnie do porzucenia Go na zawsze. Powiedział wtedy do mnie: Nie pozwolę Ci odejść dalej niż wynosi długość Moich kochających ramion. Na każdej z tych dróg pokażę ci jak wybierać kochanie a w ostatecznym rozrachunku Mnie samego.
Moje serce pękło! Wobec tak wielkiej troski o mnie! Nie mogłem zrozumieć tego kochania, ale nie rozumiejąc wiele rzuciłem się w ramiona Mistrza, prosząc, by nie zostawił mnie teraz samego. A On, przytuliwszy mnie czule, wypowiedział te słowa: Pójdź za Mną! I nagle pozostałem już tylko ja.
   Otrzepałem się z kurzu drogi. Podniosłem swoją twarz i wstąpiła we mnie nowa nadzieja. Już wiedziałem, co muszę i chcę zrobić, dokąd pójść. Wiedziałem, że On jest ze mną a ja jakoś do tej pory zatarłem w sobie to przeświadczenie o Jego obecności. Ale teraz to światło rozbłysło tysiącem barw w mojej duszy napełniając ją radością i pewnością celu. To On wyznaczy mój kolejny krok, mój kolejny dzień i pośle mnie tam, gdzie sam chciałby pójść. I nie będę sam!
   I tak moja podróż rozpoczyna się na nowo! Wstaję każdego dnia i pytam: Mistrzu dokąd zmierzamy? I w codzienności wydarzeń i spotkań wyczuwam sercem przepełnionym Jego miłością Jego wolę, Jego posłanie.
   Wychodzę zza zakrętu i staję na ostatniej prostej. Przede mną kres drogi tutaj. Jeszcze nie dziś, jeszcze nie jutro ale w końcu zobaczyłem jasno kres. I początek. A u końca mojej wędrówki jest On. Zawsze On, niezależnie, którą drogą poszedłem. On, który przeprowadzi mnie przez moją śmierć, by zaczęło się nowe.
I w Nim muszę wytrwać, aż do tego Dnia, najważniejszego i najbardziej wyczekiwanego, kiedy Ten, który kroczył ze mną przez całe moje życie, znów stanie przy mnie, ze swoim jasnym i pełnym miłości spojrzeniem i znów, jak na początku, wypowie te słowa, przed wielkim murem końca mojego życia tutaj: Pójdź za Mną!
Mój Boże.
Chcę dziś wypowiedzieć Ci słowa zaufania.
Nie inaczej, ale właśnie w Jezusie odkrywam Twoją Miłość.
I gdy przyjdę do Ciebie, to przyjdę razem z Nim. Nie inaczej!
Ten dzień będzie moim i Twoim świętem, moim i Twoim szczęściem.
Tęsknię i kocham.
Amen.
Ruch Światło -Życie, Rejon Konin
Klasztor Misjonarzy Świętej Rodziny
Kazimierz Biskupi
charyzmat@vp.pl
Created with WebSite X5
Wróć do spisu treści