Adwent.
Oczekiwanie. I tęsknota. Bardziej tęsknota niż oczekiwanie, bo
bardziej mówi ona o miłości. Jakoś nie ma we mnie potrzeby myślenia teraz
o tym, co trzeba poprawić i w aptekarski sposób oddzielić z mojego życia jako
nadmiarowe. Nie znaczy to, że nie ma nic do zrobienia – przecież nie usiądę
bezczynnie w moim życiu duchowym i nie odwrócę się od prawdy o mnie samym. Ale
jakoś czuję w głębi serca, że nie o to tu chodzi i nie to jest najważniejsze,
to staranie. Bo rodzi się we mnie przekonanie, ze trzeba mi zacząć od tego, co
ważne i właściwie ustawia moje patrzenie na Adwent, na Pana, na moich
współbraci. Pytam się więc u progu tego Adwentu 2021 roku, od czego mam go
zacząć.
I pomyślałem sobie, że aby właściwie pokierować u progu
swoje kroki, muszę zerknąć do przodu, gdzie chcę dojść, jaki jest mój cel, ten
krótki, i czy przypadkiem nie wpisuje się on w jakiś większy, który określa
moją drogę już nie tylko przez ten najbliższy czas, ale przez ten wieczny. Bo
przecież, po co dreptać w miejscu lub nawet cofać się przez ten miesiąc.
Przecież chciałbym dobrych zmian, choć trochę, choć o centymetr, w moim życiu
duchowym.
Mogę zdać się też na pewne utarte schematy działania i
przyjąć to, co inni czynią w tym czasie. Czyli na przykład podjąć jakieś
działania ascetyczne czy modlitewne. Natomiast muszę chyba jednak dostosować je
do mojej osoby, bo tak jak buty, czy jak koszula, muszą pasować na rozmiar, w
tym przypadku mojej duszy.
Co więc mam zrobić?
Patrzę więc na moje pragnienia. Z czego wynikają? Z czego
wynika moja tęsknota, za czym wyglądam, czego odczuwam brak? A może chcę
pozostać w tym miejscu i nie ruszać się z miejsca, bo tak wygodnie? Jedno i
drugie miesza się we mnie. Z jednej strony pragnę ale druga część we mnie chce
spokoju i nie wdawania się w czasem trudne i wymagające wysiłku zmagania.
Chcę ten czas potraktować zwyczajnie, bez jakiegoś nadęcia.
Patrzę na moją pobożność, jak ją dopasować do wzmożonego w tym okresie myślenia
o przyjściu powtórnym Pana Jezusa. A ponieważ przyjąłem do mojego życia Jego
Nowe Życie, to jest we mnie to oczekiwanie. Teksty liturgiczne przypominają mi
o tym, że niechybnie przyjdzie ale w swojej małości mówię: „nie teraz”. Sprawia
to we mnie, że tęsknota się tępi a oczekiwanie zamienia się w „później” i „nie
muszę się tym teraz zajmować”. Mało prawdopodobne, że świat się skończy w tym
czasie. Sprawa więc wydaje się dość teoretyczna i prowadzi mnie do rozważań
natury akademickiej. Jak więc poradzić sobie ze słabnącym zapałem i malejącą
gotowością? I czy mam w swojej komórce, pod ręką, wystarczającą ilość oliwy do
mojej lampy?
Tak czy inaczej, Jezus przyjdzie – to fakt! I faktem jest,
że nie wiem kiedy – prawda! I że tylko przede mną 4 tygodnie Adwentu. Po
pierwsze, chcę przyjścia Jezusa już teraz, to jest tak, jak wygląda się
ukochanej osoby – człowiek chodzi od okna do drzwi i wygląda, wyczekuje. Ale
nawet jak osłabnie w tym chodzeniu, to spotkanie zaciera wysiłek i frustrację.
Wiem, mogę się za mojego życia nie doczekać paruzji, ale ona przyjdzie i tak.
Stąd niech umocni się we mnie postanowienie, że serce moje ma być gotowe wiarą,
nadzieją i miłością, nawet, jeśli uczucia mówią mi co innego. Znajdę w Słowie
Bożym motywację i żar wyglądania Pana.
Po drugie muszę przede wszystkim zapytać Pana Jezusa, co właściwie
muszę czynić teraz, w tym czasie. Czy mam bezproduktywnie spoglądać do góry i
porzucić wszystko inne w geście oczekiwania? Słyszę wyraźne pouczenie, bym po
prostu pracował, żył codziennością i tym co ona przynosi, bym w spokoju jadł
zapracowany ciężko chleb. Ale Pan łagodnym gestem swej dłoni kieruje moją twarz, w swoim kierunku i zaprasza, bym w
tej codzienności nie stracił sprzed oczu Jego Oczu. Moje stopy, moje ręce są wrośnięte
w ten trud każdego dnia ale serce, gdzie jest moje serce? Pan zaprasza mnie do
komunii z Nim właśnie tu, właśnie teraz, w czas tego Adwentu; On potrzebuje
mojego serca i zaprasza mnie, bym tak jak On poczuł potrzebę ogarnięcia Jego
Serca. Tu jest mój Adwent, w Jego Sercu, tu gdzie odnajdę zaspokojenie
tęsknoty; bym zamiast gorączkowego poszukiwania, chodzenia od okna do drzwi,
odnalazł pokój i spełnienie już teraz, już tu. I by wtedy, gdy przyjdzie, na
końcu, powitać Go jako domownika, który po czasie rozłąki zasiądzie ze mną do
stołu, by opowiedzieć mi wreszcie twarzą w Twarz, historię o Jego wędrówce, też spełnionej i
ostatecznej, do mojego serca.
Ojcze,
Moje serce się nie pyszni.
Uspokoiłem mojego ducha,
Bo Ty przekonałeś mnie, że Jezus nie ominie
mojego Serca, szukając tego, co zginęło.
Jak bardzo wyczekuję tej wieczności
spotkania z Tobą, w głębi Jego Serca.
Tu i teraz, i wtedy.
Amen